Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aleksandrem Sobieskim — szepnęła Witkemu — trzeba, żeby mu list odemnie oddał ktoś zaufany... rozumiesz?
P. Zacharyasz nie wiedział nawet gdzie miał Sobieskiego szukać, ale księżna go zakrzyczała, że o to rozumnemu człowiekowi najłatwiej się było nawet w samym Wrocławiu dowiedzieć...
Rad nie rad dał się ująć Witke.
— Bylem go tu miała... dzień, dwa dni — mówiła sobie księżna — głowę mu zawrócić muszę...
W nadziei, że go ściągnie, poczęła się przygotowywać...
A że tych zastawionych sideł na Sobieskiego nie dosyć jej było, innego posłańca wyprawiła do Prymasa, do Towiańskiej, ofiarując się im w pomoc i z ważnemi wiadomościami.
Tych wiadomości wcale nie miała piękna Urszula, lecz pod pozorom jakimś chciała się wcisnąć znowu w intrygi przeciwko królowi, może z myślą, że Augusta w porę rozbrajając niemi, znowu go sobie zjedna. Gniewała się, płakała, marzyła...
Los Aurory — upokarzał ją...
Jakkolwiek przyszłość chmurna i czarna się jej przedstawiała, nie chciała, aby ludzie dostrzegli w trybie jej życia zmianę najmniejszą, dowodzącą zubożenia, troski o jutro... Nie odprawiła ani jednego z dworzan, nie zmniejszyła liczby powozów i koni, zapraszała i ugoszczała z dawną wystawą i przepychem... nie przestawała być księżną Cieszyńską.
August zająwszy się Hoymową, ani się czuł w obowiązku pożegnać z nią, tłumaczyć i choć pozornie starać zatrzeć winę, wprost zamilkł, zerwał stosunki, nie mówił o niej, nie pytał o nią, a gdy go kto zagadnął, zbywał milczeniem.
Powinna się była mieć za szczęśliwą jeszcze, iż jej nie prześladował. Ona też, czego się król w początkach lękał, nie napadała go listami, nie goniła