Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo w sobie czuję siłę do trochę większych spraw okazać się zdolnym, niż do tej mizernej roli amanuenta — westchnął Przebor.
— Radbym mu z duszy pomódz — dodał Witke — ale jak? Nie widzę sposobu.
Przebór kułakiem w stół uderzył.
— Bądź co bądź — zamruczał — wybić się na wierzch potrzeba...
— A ja tego w. panu życzę jak najmocniej — rzekł Zacharjasz — ale razem i zimnej krwi, a wytrwałości, bo bez tego nic... Teraz zaś — dodał, dobywając z kieszeni sakwę dobrze naładowaną — składam wam dzięki najszczersze za naukę, z której się będę starał skorzystać... Oto jest mój dług, wedle umowy, a to przyjacielska ofiara za okazaną mi życzliwość.
Przeborowi oczy się zaśmiały do talarów na stole rozłożonych, których się nie spodziewał dostać tak wiele... a nigdy ich w życiu tylu niemiał razem. Począł kupca za rękę ściskać i w ramię całować...
— Jakże niemam na tych sknerów narzekać — zawołał — czyż oni mi kiedy za poświęcenie im całego czasu mojego, choć połowę tego dali!... Do stołu mnie przypuszczają zaledwie, gdy niema gości i to na szarym końcu... Grosza się u nich nie doprosić, a posługują się niemal jak stróżem...
W głowie mu się nieco zakręciło, począł śpiesznie chować pieniądze, nienawykły do nich, że mu one na bardzo długo wystarczyć były powinny. Pożegnali się serdecznie i podwójnie upojony p. Łukasz, powrócił do pałacu Fleminga, którego część zajmowała Przebędowska, z postanowieniem niemal już stanowczem zerwania z chlebodawcami, aby szukać sobie czegoś korzystniejszego.
Odbiły się talary, które skrzętnie do kufra schował, na twarzy, w obejściu się i minie. Pani Przepędowska, która wkrótce potem dla podyktowania listu