Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic, brał, patrzał, obracał, kładł, wzdychał, głową potrząsał.
— No, a cóż? — śmiejąc się, spytał pewien siebie stary — a cóż?
— Jam tu dotąd fałszu żadnego nie napotkał — odezwał się Padniewczyk — jak Bóg miły, nie widzę, albom ślepy...
Żywo podbiegł Mrużak, chwytając pierwszy lepszy naszyjnik, który dobrze pamiętał, bo w nim szafiry duże były jawnie podrabiane.
Ale tym razem, wpatrzywszy się, osłupiał i przeżegnał się.
— W Imię Ojca i Syna! — zawołał — oprawa taż sama, ale kamienie...
— Także też same — dodał Witke z przekąsem — tylko dziś oczy inne. Patrzajcież ichmość i rozpatrujcie dobrze, abym czystym był.
Mrużak się pięścią buchnął w piersi.
— Jam się omylić nie mógł — krzyknął. — Patrz-że wmość na siwą głowę moją. Cóż to mnie po raz pierwszy z kamieniami i perłami do czynienia mieć?
Oba złotnicy pospuszczali głowy, podobywali szkła, poczęli próbować twardości kamieni. Mrużak pootwierał wszystkie pudełka i zamilkł.
— Szatańskie to jakieś sprawy są — odezwał się z westchnieniem — nie wiem już co mówić... Ja sam dziś nie przeczę, że tu fałszów niema, ale tak samo przysięgać bym gotów, że fałsz był.
— Cóż waćpan myślisz — przerwał dumnie Witke — że się kto będzie bawił w taką drogocenną oprawę szkła i djamenty wstawiać?
Mrużak zmilczał, odstąpił od stolika upokorzony.
— Pierwszy to raz w życiu podobna mnie konfuzja spotkała — rzekł — niech ona Boga chwali.
Padniewczyk po kolei rozpatrzył klejnoty wszystkie, podziwiając już n e tyle owe karbunkuły w nich jak robotę wytrawną i misterną; przypisywał on ją włochom.