Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niema tego czem wynagrodzić, ale straty pieniężne przynajmniej zwrócić, i mnie się tu słusznem wydaje.
— Spodziewam się — krzyknęła Towiańska. — Król ma z czego ciągnąć... a mój brat własną ojcowiznę zmarnował dla dobra Rzeczypospolitej, rodzinę zubożył...
— Król z pewnością te straty będzie się starał wynagrodzić — przerwał Witke — ale nie od rzeczy byłoby, choć mniej więcej wiedzieć, ile one wynieść mogą... Wydatki były i są ogromne, wojsku musiał król żołd zaległy wysypać.
— Tu się też małem czem nie obejdzie — dodała kasztelanowa. — Ja tam nie wiem... ale mnie się zdaje, że stu tysiącami talarów trudno będzie to załatwić.
Spojrzała na Witkego, który udawał przestraszonego.
— Dla króla — ciągnęła dalej pani Towiańska — to mała rzecz... a kardynał gdyby to dostał, ledwie będzie miał czem opłacić długi na ojcowiste dobra pozaciągane, czasu interregnum. No i spodziewam się — rzekła zniżając głos — że ja jako pośredniczka, gdyby do czego przyszło, zapomnianą nie będę... Choćby wioskę król kupował, musiałby porękawiczne dać, a toć tron...
Zaczęła głową rzucać; kupiec słuchał z uwagą natężoną, ale nie śpieszył z odpowiedzią.
— Jeżeli o pieniądze trudno — dodała nieustając kasztelanowa — wiem, że król w klejnotach się kocha i ma ich przepaść. Ja się niemi będę kontentowała, tylko znowu ladajakich nie przyjmę.
Dawszy się jej tak odkryć i wygadać, Witke podniósł głowę.
— Wszystko się to da zrobić, jak mnie się zdaje — rzekł — oczywiście nie przez tak małego człowieka jak ja, idzie tylko o to, aby wymagania nie były za wielkie.
— Cóż to waćpan znajdujesz, że kardynał może