Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! nie! nie! — wyparł się Kudełka tak chciałem pomówić...
— Mów bo prawdę...
— Szczerze mówię... ale...
— Cóż to — sekret jaki? wtrąciła pani. —
— Nie, nie, żadnego nie mam, prosta ciekawość.
— Może też i jabym ją zaspokoić mogła? a ze mną sprawa łatwiejsza — dodała doktorowa — poczciwy nasz prezes, okrutnie krochmalny...
Profesor ręką zaprotestował... Namyślał się głęboko... nareszcie począł przysunąwszy się bliżéj.
— Prosta to jest niedorzeczność z mojéj strony — Widzi pani dobrodziejka, stary pedagog, stary kawaler bezdzietny mam ten zwyczaj że mnie moi uczniowie i losy ich obchodzą... Otóż jednego z nich... który — który — który się w domu staréj prezesowéj, wychował — (wyrzucił nagle Kudełka patrząc bojaźliwie na twarz doktorowéj) losy mi są zupełnie niewiadome... Był to chłopak...
— Któż!... może Todzio Murmiński... jakby przestraszona, po cichu przerwała pani. —
Profesor głową dał znak potakujący...
— Na miłość Boga — otóżeś się wybrał — człowiecze... zawołała zasłaniając się wachlarzem... Cóż ci się stało!! W tym domu tego nazwiska wyrzec się nie godzi! To szczęście i łaska Boża, żeś się przyznał przedemną... Ani słowa o nim! ani słowa...
Profesor zbladł, głowę pochylił, a szeroki kołnierz starego fraka jakby go chciał utulić podniósł mu się aż do uszów... On sam trwożliwie z pod niego wejrzał ku siedzącéj przy nim doktorowéj, która żywiéj coraz wachlarzem rzucała, spoglądając na staruszka z rodzajem politowania.
— Ależ to był prawie jak syn przybrany? jakby dziecię domu? szepnął profesor — Czy co zbroił? czy mu miano do zarzucenia? dla czegożbym nie miał choć zapytać o niego — mówił daléj. — Ja przecie nic nie wiem... nic...
Doktorowa ramionami ruszyła zniecierpliwiona, pochyliła się ku niemu i poczęła po cichu.