Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwykle aż do zbytku była milczącą, gdy jéj jaka urzędowa niedorzeczność dopiekła — brała na kieł i mówiła rzeczy, od których piękne uszy więdły...
— Co téż ty tu, mój biedny profesorze, robisz? jakeś ty się tu zabłąkał? na miłość Boga! zawołała witając go — a to coś osobliwszego jegomości zobaczyć na woskowanéj posadzce...
— Pani dobrodziejko — uśmiechnął się Kudełka — to prawda — wyznaję, wybrałem się wedle niemieckiego przysłowia... jak osieł na lód tańcować... ale niemieckiemu osłowi, wedle tegoż dyktu zbiera się na taniec, gdy mu bardzo dobrze... a mnie...
Nie dokończył.
Doktorowa mrugnęła nań — Chodź no, chodź, siądziemy sobie starych dwoje na uboczu i pogawędzimy...
Profesor o butach zapomniawszy posunął się za doktorową — hrabiną. W kącie oddalonym salonu była kanapka i krzesło... Pani zajęła miejsce na niéj i chciała przy sobie posadzić Kudełkę, ale ten skromnie zajął miejsce obok na krześle... Ogromny ficus zimnemi swemi liśćmi botanika ocieniał. Doktorowa patrzała na staruszka, którego lubiła bardzo, i uśmiechała się ciągle. — On w niéj znał też złote serce... miał ufność zupełną. — Mówił sobie, że mu ją Opatrzność zesłała...
— Kochany profesorze, ty co zwykle w téj godzinie — lub wcześniéj z kurami idziesz na spoczynek — poczęła jejmość, ty, co po salonach bywać nie lubisz... powiedz mi, ale szczerze, co cię tu mogło sprowadzić. — Bo to, nie bez kozery.
Westchnął stary.
— Zgadłaś pani — nie bez kozery, chciałem na osobności... tak... tego... mieć zręczność pomówić z prezesem...
Doktorowa ramionami ruszyła.
— Widzę, że to dziś nie będzie łatwo, dużo gości, mówił profesor — a tak w inne dni i inne pory dnia do prezesa lokaje nie dopuszczą.
— Czybyś potrzebował czego od niego?