Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O gwałcie nie ma co myśleć, bo nas tu dwóch przecie — odezwał się spokojnie Murmiński — gwałt niemożliwy.
Prezes pochwycił się oburącz za głowę i wpadł jak nieprzytomny do sasiedniego gabinetu.
— Proszę panów — zakrzyczał — proszę tu panów — dość tego — dość.
Obrócił się do Kudełki, na którego straży u boku jego stał nieodstępny Murmiński.
— Powtarzam panu, że ja dokument ten mam od — niedawnego czasu. — Ja nic nie wiem... Mogła jakaś niewczesna głupia gorliwość spowodować przyjaciół do kroku niewłaściwego. Ja nic nie wiem. Cóż to to! Wszak o pieniądze żadne nie chodzi! Ja nie pojmuję.
Drżał cały, mówił głosem przerywanym, a chwilami brakło mu siły i tchu. Wił się i kręcił jak ryba która w sieć wpadła.
— Ten dokument — jeśli jest fałszywy — to go zniszczyć.
— Ale na tém niedość — odezwał się Kudełka, należy zapobiedz, aby się nie rodziły inne podobne... My mamy prawo wymagać czegoś więcéj. Musisz pan uznać pana Teodora jako swojego przyrodniego brata, ażeby o to więcéj kwestji nie było.
Słysząc to prezes wstrząsł się i oczy mu znowu się zaiskrzyły dziko.
— Do czegoż to uznanie, na co?
— Na to, bym miał prawo głosić się bez sporu tym, kim jestem! wtrącił Murmiński. — Skróćmy już tę scenę zbyteczną. Dziś ja dyktuję warunki, panie prezesie. Jeśli pan chcesz się uwolnić od hańbiącego procesu — siadaj i pisz żądane zeznanie. Profesor będzie nam służył za świadka.
— Ale ja — ja dokument ten naprzód napowrót odzyskać muszę.
— Będziesz go pan miał, chociaż nie naprzód — ale po dopełnieniu, czego p. Teodor słusznie się domaga — dodał Kudełka — a któżby się chciał dla zabawki w błocie bebrać.