Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochana kuzynko, szepnął hrabia, oddajże mu depozyt i niech sobie idzie.
— Niepodobieństwo... byłby zakłopotany, gdybym mu tu publicznie liczyła pieniądze... a liczyć muszę...
— A jabym go tu nie chciał zostawić.
Tola zarumieniona spojrzała strasznie dumnie, prawie obrażona na hrabiego.
— Cóż to! czy widzisz pan w tém niebezpieczeństwo!
Tak przynaglony niemal do opuszczenia placu, hrabia Maurycy kwaśno dosyć chwycił za kapelusz i bez dalszych pożegnań, skinąwszy głową wysunął się za drzwi. Ukrył gniew w sobie, ale mocno był oburzony.
Tola zaledwie wyszedł, zwróciła się żywo do Teodora... Widząc ją nadchodzącą, wstał. Wzrokiem więcéj mówiącym niż kiedykolwiek usta wypowiedziały — spojrzeli na siebie.
— Wyjeżdżasz pan? zapytała.
— Muszę, rzekł Teodor — czuję się znużonym, potrzebuję spoczynku.
— Bez żartu — dokąd pan jedziesz?
— Nie wiem — odparł Murmiński, wiele jeszcze jutrzejszy dzień stanowić może. Nie mogę pani powiedzieć, na co czekam, ale wyrok wyjazdu da jutro.
— A jeśliby ono powiedziało — zostań.
— Nie wiem, czybym posłuchał — począł Murmiński. I w téj chwili widząc że Teresa wyszła, z wzruszeniem zbliżył się do Toli. Ostatnie godziny młodości przeżyłem — ostygłem... wytrzeźwiłem się, nie chcę być drugim i sobie ciężarem, a tubym nim być musiał.
Tola milczała z głową spuszczoną.
— Hrabia, któremu nigdy nie miałem szczęścia się podobać — dodał — mógłby pani lepiéj niż ja wytłumaczyć konieczność mojego wyjazdu. Ja patrząc na niego i wiedząc że z jemu podobnych ludzi lub jeszcze pokrewnych składa się ta społeczność, o którą bym się co chwila ocierać musiał — czuję, żem tu nie