Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powinien pozostać. Miejsca tu dla mnie nie ma. ścigałaby mnie potwarz, niechęć, wstręty... a doprawdy nie mam już ani siły ni ochoty przebłagiwać, zasługiwać się, wpraszać.
— Dla czego pan z hrabiego sądzisz o całéj społeczności? wtrąciła Tola.
— Bo hrabia jest jednym z najszlachetniejszych jéj reprezentantów — mówił Teodor — może on być mi niemiły, ale mu oddaję sprawiedliwość — to kwiat i wybór, po za nim straszniejsze stają widma.
Sama pani, czujesz iż należę do tych declassis, do ludzi bez szeregu, do maroderów wielkiéj armii, dla których miejsca tu nie ma.
— Słyszałam niegdyś — odezwała się Tola, że ludzie je sobie zdobywali.
— Tak geniuszem, energią, szczęściem — ja żadnego z tych narzędzi nie mam.
— Nawet energji.
— Tak, pani — straciłem ją.
— Wstąp-że pan do klasztoru — dodała Tola — bo inaczéj doprawdy nie rozumiem, gdziebyć się mógł pomieścić.
— Do klasztoru nie mam dosyć rezygnacji.
— Bez energji, bez rezygnacji — a to już ostatnia nędza! zawołała Tola.
— Dobrześ ją pani nazwała, potwierdził Teodor.
— Znałam pana wcale innym.
— A, pani, nie przeczę, lecz i świat w którym naówczas się obracałem, był wcale odmienny.
Tola przeszła się parę razy po pokoju.
— Świat, dodał Teodor po chwili — tak — i miałem pobudki do walki... miałem nadzieje wielkie.
— Nadzieje co panu odebrało? zapytała.
— Przekonanie że były ulicą prowadząca do muru, o który trzeba chyba rozbić głowę.
Wejście pani Teresy przerwało rozmowę.
— Idę po szkatułkę i przynoszę panu pieniądze — odezwała się Tola — musisz je pan dziś zabrać — ja jutro jadę.
— Czyż jutro! czy koniecznie jutro!