Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lekarzom, a osłabienie i obłąkanie umysłowe, bywa tego rodzaju, iż miewa intervalla lucida.
Prezes zachmurzył twarz — zamilkł.
— Dokumenta muszą być pofałszowane... rzekł z cicha — w to bić należy.
— Można, potwierdził prawnik — i ze wszech miar lepiéj. W takim razie dziecię matki pańskiéj byłoby nielegalném...
Prezes się zaczerwienił.
— Chciałbym dowieść, że to jest podrzutek, którego ona, przy swym stanie umysłowym, nawykła uważać za dziecię własne — choć ono niém nie było.
— Trzeba by na to dowodów...
— Chciwość tych ludzi.
— Czy domagają się czego?
— Dotąd nic... lecz mam posądzenie, że ze słabomyślności méj matki korzystali i postarali się o pochwycenie znacznego kapitału...
W ten sposób zaczęły się narady.
Dr. Obst badał znakomicie i surowo bardzo. — Prezes się pocił, męczył, — stękał, odpowiadał i znać było, że tylko ostatnia konieczność wymódz na nim mogła tak bolesne zeznania. Konferencja trwała godzinę. — Gdy się wyczerpały pytania i odpowiedzi, Dr. Obst siedział długo zamyślony, bawiąc się nożem od papieru i gryząc koniec jego w ustach.
— Cóż pan mówi? zapytał prezes.
— Że sprawa w każdym razie niesłychanie jest zawikłana i do przeprowadzenia trudna. Macie panowie za sobą to, że małżeństwo prezesowéj nigdy w kraju ogłoszoném nie było... możecie mieć świadectwo doktorów.... Lecz bądź co bądź ścierając jednę plamę, robicie drugą nieuchronnie.
Jakże dziś dowieść podrzucenie dziecięcia....
— A gdybyśmy znaleźli człowieka, który towarzyszył w podróży matce i zeznałby pod przysięgą, iż dziecię było kupione i podrzucone?
Ostatnie słowa prezes wymówił cicho, niewyraźnie, głosem zmienionym i drżącym.
— A rozgłos takiego procesu?