Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanął na chwilę przed gospodynią, — miarkując się.
— Moja pani, odezwał się — nie żałuję tego com zrobił. Tak powinienem był postąpić, tak mi moje dyktowało sumienie... Nie burz się pani nadaremnie, fakt spełniony, oszczerstwa te, dzieło podłéj intrygi nie egzystuje...
Opamiętaj się pani, uspokój i proszę się nie gniewać.
Widząc, że doktorowa za łzami odpowiedzieć mu nie mogła, ośmielił się podać jéj rękę — którą odepchnęła ze zgrozą, odjęła chustkę od twarzy.
— Mości panie — zawołała, nie przystępuj do mnie i niech nikt z was nie ośmieli się przejść progu mojego domu! Znać was nie chcę!! Popełniłam przez zbytek zaufania winę, za którą odpokutuję. — Papiery te w wierzytelnéj kopii dostanę — choćbym miała jechać za niemi sama! choćby mnie majątek mój kosztować miały, choćbym życiem przypłaciła! Wypowiadasz wojnę — przyjmuję ją. — Ogłoś mnie za warjatkę, ja znajdę takich, co mi uwierzą, żeś — nikczemny...
Słuchając prezes bladł... ale uśmiech skrzywił mu usta sine.
— Dobrze — odezwał się — zgoda! Przestrzegam tylko panią, że bądź co bądź, ja téż użyję wszelkich środków jakie są w mocy człowieka, który ma stosunki, stanowisko i majątek... Nie ulęknę się procesu, nie cofnę przed użyciem w méj obronie wszelkich godziwych i niegodziwych środków. Cel mój święty! bronię pamięci matki. — Miejcie się na baczności. — Żegnam panią...
To mówiąc niepewnym krokiem potrącając o wszystkie sprzęty stojące na drodze, wyszedł, a raczéj zataczając się wysunął z salonu i zniknął w przedpokoju. Doktorowa długo, niema, przybita pozostała w krześle, z załamanemi rękami... na przemiany płacząc jak dziecię i burząc się...
Na dwunastą godzinę zaprosiwszy prezesa, obliczyła, że dłużéj nad pierwszą lub pół do drugiéj nie