Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gospodyni spojrzała na niego bystro i zamilkła znacząco.
— Myśl sobie pani co chcesz — ruszając wzgardliwie ramionami — począł prezes — to mi wszystko jedno...
Gdzie są te papiery?
Doktorowa wahała się, czy ma mu je pokazać lub nie — zdawało się jéj wreszcie, że nie podobna aby się gwałtu jakiegoś miał dopuścić... Prezes widocznie wrzał, stał drżący, konwulsyjnie się rzucając.
Był to jeden z tych smutnych dni wiosennych, majowych, w ciągu których zimny deszcz ostudza atmosferę i dreszczem przejmuje. — Doktorowa lubiła ogień na kominku i nieopodal paliło się na nim... na co nikt nie zwracał uwagi. Przynaglona o pokazanie papierów wahając się jeszcze, wreszcie po namyśle długim, otworzyła biurko wyjęła z niego i przyniosła zwitek Prezesowi. Chciwie porwał go rękami drżącemi nie mówiąc ani słowa, brwi mu się zmarszczyły, palce dygotały, przewrócił cały plik żywo i nagle ścisnąwszy w kłąb — cisnął w ogień.
Doktorowa z krzykiem chciała się rzucić do komina, aby wyrwać z płomieni papiery, lecz prezes rozkrzyżował ręce i odpychając ją silnie, nie dopuścił. Twarz jego nabrała dzikiego rozpaczliwego wyrazu.
— Ty śmiesz! zaryczała kobieta.
— Śmiem!! tak! prawdziwe czy fałszywe, spalę, zniszczę, zdepczę i odepchnę kto mi na drodze stanie. Zapowiadam to pani! Będę się napastowany bronił jak zwierz, wszelkiemi możliwemi środkami... nie poszanuję nic. Są w życiu chwile szału... tak... mów pani: czyń co się jéj podoba — ogłoś mnie rabusiem, gwałtownikiem, nikt ci nie uwierzy. Ja cię ogłoszę warjatką i zrobię to tak, że mi wiara będzie daną... Je suis dans mon droit de legitime defense!
Kobieta padła na krzesło przestraszona i zaczęła płakać, łamiąc ręce... Prezes chodził po pokoju chwyciwszy za kapelusz z miną człowieka, który w rozpaczy popełnił czyn, już się na nim samym mszczący zgryzotą sumienia.