Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wizerunki książąt i królów polskich.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

Życie po za domem wpłynęło na obyczaj jego własny. Obok surowości dla poddanych, sam nie znał miary w niczem. Pomawiano go o życie rozwiązłe, o porwanie zamężnej niewiasty. Wszystkie te zarzuty przeciwko Bolesławowi czynione, które w późniejszych legendach prawdopodobnie urosły, aby jego uczynić winniejszym a przeciwnika tem więcej usprawiedliwionym — na tle owej epoki, na poły barbarzyńskiej, maleją. Największą i jedyną winą jego było, iż nikomu nie chciał przyznać wyższości nad sobą, ani prawa strofowania i upominania.
Na czele duchowieństwa polskiego stał naówczas Stanisław ze Szczepanowa, biskup krakowski, mąż świątobliwy, który wychowania dokończył za granicą, wykształcony był na sposób zachodni, a przejęty znaczeniem i potęgą kościoła, na którego czele stał naówczas Grzegorz VII, ukorzyciel cesarza Henryka.
Z jednej strony był młody, zwycięzki, uzuchwalony, do rozkazywania nawykły, krwią i obyczajem na poły Rusin, Bolesław; z drugiej kapłan zarazem łagodny i nieustraszony.
Raz między nimi rozpoczęta walka, nie mogła skończyć się inaczej, niż gwałtem. Ani jeden, ani drugi uledz nie mógł. Biskup wyobrażający tu potęgę religii i kościoła, ugiąć się ani pobłażać nie mógł; król zwycięzca, pan w domu, ścierpieć nad sobą wyższości nie umiał. Władza czysto duchowna była dla niego niepojętą; nie rozumiał jej siły.
Publicznie czynione królowi wyrzuty, ogłoszony zapewne interdykt, niedopuszczenie Bolesława i jego dworu do kościołów — doprowadziły zajście między nim a biskupem do krwawego kresu.
Bolesław ulegający biskupowi, w oczach rycerstwa straciłby urok swej władzy. Biskup tez ani zamilknąć, ani pobłażać nie mógł. Krwawo też skończyła się walka.
Bolesław z wierną sobie drużyną, której później Boleszczyców i Bolesławitów imię nadano — napadł na kościół na Skałce w chwili, gdy biskup w nim odprawiał mszę świętą.
Drzwi znalazł przed sobą zaparte; wyłamano je; a gdy strwożeni dworzanie nie śmieli się rzucić na celebrującego, zdaje się, że sam król zadał mu cios śmiertelny. — Rozwścieczona potem gromada, na sposób pogański, w sztuki rozrąbała ciało męczennika.
Mord ten świętokradzki, przy ołtarzu i ofierze, nie mógł pozostać bezkarnym. Całe duchowieństwo wzięło stronę pasterza swego.
Króla odbiegli wszyscy. Możniejsi, widząc go w niebezpieczeństwie,