Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

noszach się dać nieść, choćby i pół roku podróż trwać miała. W Piotrkowie zostać nie było sposobu.
Gdy się jeszcze gryzł, nie wiedząc co pocznie, bo w domu téż życie mu nie miłém było, dnia jednego nadjechała Wojska. O nieszczęściu się dowiedziawszy, kobiéta z determinacyą choć pewną była że zięć jéj nie zapomniał policzka, nie wzdragała mu się na oczy stanąć.
Kazała tylko naprzód dać znać przez doktora, że przybyła do niego i po niego. Rzucił się Wilczek z krzykiem, żeby nie puszczano, że na oczy jéj widzieć nie chce. Ta tymczasem weszła, nic sobie z tego nie czyniąc, do łóżka się zbliżyła, witawszy go, rzekła tylko:
— Kolebkę wzięłam od pana Kasztelana dla waszmości, trzeba ztąd jechać przed zimą. Aże bez baby się w chorobie i nieszczęściu nie obejdzie, dopóki żona nie nadjedzie, ja jéj miejsce zastąpię.
Chciał się oponować Wilczek, ale mu usta zamknęła.
— No, nie irytuj się asindziéj, co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Co obowiązek to obowiązek. Kochaj sobie nas czy nie kochaj, mnie to już wszystko jedno, a od nas co się należy, my zrobić musimy.
Wilczek, czy że chorobą był złamany, czy z innego powodu, bo to człowieka zrozumieć trudno, wyburzywszy się, narzucawszy, koniec koń-