Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odważne i zamaszyste... Słyszałaś asińdźka że na mnie Wojska dekret wydała — sto bizunów! Sto odlewanych!! Ani jeden mniéj! Pięknie bym po nich wyglądał? hę?
— A co mnie ona na gościńcu nagadała — aż uszy więdły! przerwała Rózieczka — ale niedoczekanie ich! ja się pomszczę! Niech tylko da Bóg pozdrowieje.
— Ja się tam już nie pokażę, westchnął Sołotwina, dopóki porządek w domu nie nastanie. Miałbym go za cztery litery, żeby dał sobie komenderować babom...
Dopiero wyrzekłszy to postrzegł się stary do kogo mówił i usta zagryzł, ale było poczasie. Chciał się jednak poprawić.
— Bo niechże nam króluje kto miłuje — rzekł, nie wstyd słuchać podwiki gdy się niewiastę kocha, a dać się za nos wieść, gdyby się chciało pięścią bić — to już srom gorzéj tatarskiéj niewoli.
Taką mniéj więcéj wiodąc konwersacyą, dojechali do Przepłotów, Rózieczka w bryczce, Sołotwina na koszu jéj z nogami zwieszonemi i skrzypką, w czarnym worku pod pachą.
Tu w progu stał słuszny, nie piękny, ale téż nie brzydki mężczyzna młody, plecu szerokich, twarzy niczego, z rękami w kieszeniach rozpatrując się po miasteczku. Czapkę miał na bakier