Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

już był — widok tych trupów leżących po ulicach, téj krwi czarnéj na bruku kałużami stojącéj, gdym ochłonął, przejął mnie jakimś bólem na chwilę, lecz zapał był taki, że ogarniał i w szał wprawiał... Tak dawno nasz żołnierz nie kosztował zwycięztwa, tylu upokorzeń i znęcań mścić się byliśmy zmuszeni...
Wśród nocy mniéj może wrażenia czyniła bitwa, ale w biały dzień przerażającą się stała.
W całém mieście wrzało... strzały i krzyki i wrzaski i jęki mięszały się w powietrzu, dym kłębami unosił się po ulicach... dzwony biły ciągle...
Stanęliśmy tak na krakowskiém przedmieściu... mimowoli spojrzałem ku zamkowi... cicho było koło niego, bramy zamknięte, okna pozapuszczane — jak w pustce... Gdyśmy się zebrali... znowu pod strzaskaną chorągwią, bo nam ją kartacz nieprzyjacielski zdruzgotał, mnie z kapitanem Zabilskim i Huhnem, z chorążym Urbanowskim wysłano przez ulice Piwną na Podwale dla atakowania z tyłu domu Igelströma...
Stanęliśmy tedy do szturmu, bo istotnie był jak forteca ze wszech stron obwarowany i ludźmi najdzielniejszymi osadzony... Chcieliśmy bramę wysadzić... gdy sypnęli na nas ogniem, przypuściwszy do niéj, tak gęstym, iż w pierwszéj chwili, nie spodziewając się go, żołnierz prawie się strwożył... Spostrzegłem obok mnie padającego kaprala Kocierzyńskiego, któremu krew buchnęła z boku, i w chwili, gdym się do niego schylał, poczułem jakby ukłucie w ręce a potém ciepło w rękawie i — bezwładna dłoń mi opadła...
Byłem ranny... Nie chciałem dla tego rzucić towarzyszów moich i brałem się do obwiązania ręki, gdy mnie Skałecki żołnierz oburącz porwawszy na bok odsadził.
Cofaliśmy się téż wszyscy, bo wprost na bramę napadać nie było sposobu; postanowiono zająć sąsiednie domy... i z nich zdobywać kwaterę Igelströma...
Było dobrze z południa... Czas ten tak nam przeszedł, iż się jedną wydawał godziną. Nie wiedzieliśmy dobrze, co się w innych stronach miasta działo, lecz sama walka tak długa oznajmywała nam zwycięztwo. Nie ustawała ona ani na chwilę, owszem sta-