Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   182   —

— Mogę przysiądz — odezwałem się — nie mam ani grosza.
Poklepał mnie po ramieniu.
— Niechaj tak będzie! A milczeć! — rozumiesz!..
Siadł tedy prędko coś pisać, zasypał piaskiem, zadzwonił, wszedł żołnierz... oddał mu papier i usiadł za stołem.
Jakim sposobem w godzinę późniéj znalazłem się w ulicy, wolnym w istocie z papierem pod pieczęcią nakazującym mi we dwadzieścia cztery godzin wyjeżdżać z miasta na preżnie żyliszcze (miejsce dawnego zamieszkania), z tegoby mi trudno się było wytłumaczyć.
Wprost ztamtąd pobiegłem na Miodową.
Mańkiewiczów nie było już ani śladu, moich tłumoczków także... stróż mi nic o nich powiedzieć nie umiał. Zostałem więc na ulicy, bez mieszkania, bez grosza, głodny, źle odziany, zupełnie nie wiedząc, co pocznę...
Szukając w głowie środków ratunku — musiałem pójść na Stare miasto...
Ciemno już było, gdym zapukał do znajomych mi drzwi na drugiém piętrze. Długo mi nic nie odpowiadało. Naostatek powolny krok zbliżył się ku nim, okienko się odemknęło — poznałem głowę poczciwego Michała, który krzyknął z podziwienia zobaczywszy mnie i drzwi co najprędzéj otworzył.
Rzucił mi się na szyję płacząc.
Nie śmiałem go pytać o nic.
Biedne chłopczysko blade było i wyżółkłe.
— Co się u was dzieje? zawołałem wchodząc po cichu.
Załamał ręce z rozpaczą.
— Panie — krzyknął z wyrazem prawdziwéj boleści i jękiem — panie, już jéj nie ma... już nie ma téj świętéj panny mojéj... Tydzień, jakeśmy ją pochowali.
Sparłem się o ścianę nie mogąc iść daléj — zdało mi się, że serce pęknie...
— A! do ostatniéj godziny pytała się o was, do-