Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozśmiał się Hortyński.
— No — zapewne z bóstwem tem, za które się biłeś, do ołtarza, bo powinno cię nagrodzić! Hę? a będziesz prosił na wesele?
Ruszył ramionami chory.
— Nie żartuj proszę — nie mam dotąd żadnego projektu. To było zajście przypadkowe, za osobę mało mi znajomą, nie mogłem ścierpieć aby ją ktoś lekkomyślnie spotwarzał.
— Znalazłeś się rycersko — odparł Hortyński — wszystkie niewiasty masz za sobą! słowo ci daję!
Z godzinę pobaraszkowawszy ustąpił przyjaciel ten, a, jak to się bardzo często trafia, że szkuta się rozbije i płyną goście jedni po drugich, wkrótce po Hortyńskim nadszedł dawno niewidziany, a niegdyś przyjaciel serdeczny, wszystkiego pierwsza przyczyna, p. Józef Mahoński.
Wybierał się już od dni kilku a nareszcie przywlókł, gnany potrzebą — małej pożyczki.
Nigdy jeszcze zapasy starokawalerskie na tak nieustanne szturmy narażone nie były, jak teraz. Znaczną sumkę już zabrało bóstwo, czarnooka Henrysia, potrzeba było pomagać nieszczęśliwej Maniusi, kosztował doktór i apteka, a naostatek zgłosić się miał Mahoński. Rachunkowy wielce Pampowski widział już wyczerpujące się kapitaliki, zwane groszem na czarną godzinę. Godzina ta wybiła była dla niego.
Mahoński wszedł z tą pewnością siebie, która go nigdy nie opuszczała. Chociaż zdezerterował od łoża chorego, do winy się nie poczuwał, a miał piękny zwyczaj, że zgrzeszywszy, zamiast się przyznać do tego, winę zwalał na tego kogo obraził.
Zobaczywszy go poczciwy komornik ucieszył się, nie okazując żalu ani rankoru, uśmiechnął mu się serdecznie.
— A przecież! — rzekł, i to było wymówką całą.
— Nie mogłem wprzódy przyjść — odparł siadając bez ceremonii Mahoński — miałem dosyć biedy z po-