Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nikt do niego w czasie bytności Maniusi wpuszczonym nie był.
Biedna Pędrakowska z córką w strojach odświętnych przyszły nazajutrz, a na widok zbladłego i postarzałego przyjaciela, rozpłakała się stara Maniusia, co za serce chwyciło komornika.
Zabawiły u niego z pół godziny, gdy nareszcie wyszły, Pampowski długo w krześle zamyślony siedział, powtarzając sobie:
— Proste kobiecisko, ale poczciwości kobieta! Złote serce!
Karolka, która więcej się przypatrywała mieszkaniu, sprzętom i elegancyom Pampowskiego niż jemu samemu, mniej już uczyniła wrażenia na nim, choć żywym była matki obrazem.
Wspomnieliśmy już, że dawni przyjaciele komornika zupełnie o nim w czasie choroby zapomnieli i zaniedbali go. Wielu z nich brało stronę hrabiego Lucysia, lecz gdy ten powoli do zdrowia przychodzić zaczął, a rodzina go od dawnego towarzystwa osłaniała, zwolna sobie przypominać zaczęto Pampowskiego. Miał on tę dobrą stronę że pieniędzy pożyczał, wieczerze i szampana często płacił i śmiać się z siebie do pewnego stopnia dobrodusznie pozwalał.
Jednym z pierwszych dawnych znajomych, acz do złocistej młodzieży nie należącym, który odwiedził chorego, był szanowny Hortyński.
Wszedł ze zwykłą swą zamaszystością i uśmiechem a żartami na ustach.
— A! dobrze ci tak, stary motylu — zawołał z progu. — Otóż tobie piękne panie, za których honor trzeba się ujmować! Ha! latałeś z kwiatka na kwiatek! Żeby kózka nie skakała, toby nóżki nie złamała.
Siadł podając rękę choremu.
— Widzisz niewdzięczny, a to mnie do ciebie siostra moja panna Albina przysłała, aby się o szacowne zdrowie dowiedzieć. Jakże ci jest?
— Doktór obiecuje, że wkrótce wyjdę — rzekł Pampowski.