Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wytoczył się o ile mógł pośpiesznie wesoły gość, a pan Jan został ze sciatyką w krześle zadumany głęboko.
— Pan Bóg mnie salwował — rzekł w duchu. — Jemu się nic nie stało, choć go w trąbę puściła, a gdyby to tak na mnie przyszło, jużby koście moje na cmentarzu bielały!
Westchnął.
— Żal mi Afanazego, a i kobiecisko biedne!...






Właściwie powieść się na tem skończyć powinna, lecz czułym sercom gwoli, jakże milczeniem zbyć poczciwą Maniusię i niewinną Karolkę?? Co się z niemi stało? mógłby mnie kto listownie pytać i niecierpliwić się nierychłą odpowiedzią, gdyby list gdzieś daleko szukać mnie musiał.
Los Maniusi rzeczywiście zasługuje na to, abyśmy mu parę wierszy jeszcze poświęcili. Spłakała się ona na ślubie, grzebiąc nadzieje, jakie dla Karolki miała. Komornik nie przyznając się przed żoną do opieki nad wdową Pędrakowską, za pośrednictwem doktora przesyłał jej zapomogę i pozdrowienia.
Doktór człowiek rozumny, od gadatliwej Maniusi dowiedziawszy się wszystkich szczegółów jej historyi, a nawet stosunku z komornikiem, znalazł najwłaściwszem opowiedzieć to w sekrecie pani komornikowej.
— Mnie się zdaje — dodał — że pani wcale nie masz powodu być o nią zazdrosną. Stosunek ich był poczciwy, za co charakter sam obojga ręczy. Zyszczesz u męża nową wdzięczność, gdy go od tajemnicy uwolnisz i zaopiekujesz się biedną wdową.
Komornikowa śmiejąc się, z wielką ochotą podjęła się całej sprawy: ale figlarz baba, sama pojechała