Siadywałem więc sam na górce téj, na któréj staliśmy wprzódy z nim razem i albom książki czytał lub o przyszłym losie myślałem.
Miałem już naówczas lat przeszło dwadzieścia — prawda żem od małego począł, ale, téż tak jak do niczego nie doszedłem. Pan Fabjan dobry człek, płochy był, lada popstrzykanie się z nim groziło odprawą — i — co daléj ?
W rzeczy zaś markotno mi było żem tu chléb darmo jadł, a i remuneracją miał przyobiecaną — nie wiedzieć za co.
Łatwo zaś przewidzieć było że z panem Fabjanem bylem się mu sprzeciwił w jego fantazjach, poróżnię się łatwo... Życie zaczynał prowadzić, które mi wstręt czyniło.
Gdy się młodzież zjechała i dokazywali na umor — wymykałem się z domu nie chcąc na to patrzéć i albo z książką lub bez niéj szedłem po polach i lasach z myślami mojemi.
W rok już po mojem przybyciu do Podstolica, gdym dnia jednego na gościniec wyszedłszy ku dworowi nazad zmierzał, spostrzegłem bryczkę mizernémi chabetami zaprzężoną, która pochylona stała, tak że się było można domyślać albo złamanego koła lub osi.
Woźnica skrobiąc się w głowę z biczem stał z jednéj strony, a dwie kobiety z drugiéj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/85
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.