Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teczniejszą i lepszą, powoli mnie naśladować zaczynali. W domu zaszła zmiana widoczna.
Nie pobłażałem uczniom, alem mając wzgląd na wiek ich był wyrozumiałym. Obstawałem przy swojém nie karząc zbyt surowo.
Karpowicz powracający do domu prawie zawsze późno i napiły — zwykł był dawnym obyczajem szukać zaraz na wstępie czegoś za co by i on także mógł łajać. Zwolna coraz mu się to trudniejszém stawało, bo studenci się widocznie poprawiali i złagodnieli. Było to dla obojga państwa moich tém dziwniejszém, że ani placenty, ani dyscypliny, ani ostrych kar nigdy nie używałem. Piérwszy Karpowicz począł mi sprawiedliwość oddawać i gdy ona jeszcze przeciwko mnie różne miała zarzuty, bronił po cichu.
Nie rychło do tego przyszło — lecz z końcem roku, gdy o odnowieniu umowy mowa być miała, Karpowicz otwarcie mi oświadczył:
— Rób ty sobie co chcesz — a ja cię nie puszczę. Możeby tam znalazło się co do naganienia — a no ja z acana jestem kontent — i jejmość téż... zostańże...
Parę talarów dołożył po naradzie z żoną — a ja, nie chcąc mieniać kondycij, pozostałem.
Na wakacje, gdy się uczniowie porozjeżdżali, ja który na świecie ani krewnych ani znajomych nie miałem, pozostałem w mieście. Karpowiczowa oświadczy-