Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czy niedowierzając, czy z innych powodów.. opuścicie.. ja umywam ręce..
— Jakto opuścicie?
— Mówią o drugiéj gazecie..
— Ja nic nie wiem.
— Oprzyjcież się temu, toby było głupstwo..
Ścisnęli się za ręce, ale ze spojrzeń przy rozstaniu można było miarkować, że się rozchodzili, podejrzewając wzajemnie.
Przez drzwi pół otwarte do osobnego gabineciku.. widać było poważną postać z serwetą założoną pod brodą, wyprostowaną nad obiadem samotnym.
Drabicki obejrzał się w koło bacznie i jak wąż wśliznął do gabinetu, drzwi zamykając za sobą. Poważny, szpakowaty jegomość, wygolony do włosa, nie wstał, zobaczywszy go, tylko się uśmiechnął.
— Pana Radzcy dobrodzieja..
— Najniższy sługa..
— Nie przeszkadzam..
— Nie..
— Słóweczko.. chciałem mieć przyjemność choć tu pochwycić pana dobrodzieja.. Co pan mówi na skład teraźniejszy okoliczności... w Królestwie.. na zwrot opinii.. u nas?
Radzca bardzo rozumnie usta skrzywił, ale nie odpowiedział nic. — Hm. —