Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale nie! nie! stokroć nie! to niepodobieństwo, odparła matka...
Bardzo spokojnie dziewczę zdjęło rękawiczki, zrzuciło kapelusik i pomału wyszło do swojego pokoju...


Sopoćko był na obiedzie u hrabinéj Dreissowéj, gdy służący przyniósł mu na talerzu... list... Szczęściem było to po sztukamięsie, gdyż biedny człowiek nie jadł był jéj pewnie nakarmiwszy się wiadomością, którą mu to pismo przyniosło, zbladł... zmięszał się, wszystkie oczy były nań zwrócone... Żywo schował list do kieszeni, ale nie powiedział nic.
— Wszak to od panny Starszéj! szepnęła hrabini.
— Tak jest... mruknął niewyraźnie Sopoćko.
— Uchowaj Boże, co złego?
— Sopoćko wypił wina kieliszek, zbywając odpowiedzią niewyraźną.
Było w obyczaju domu, nie dopytywać nigdy natrętnie, ale tajemnica mocno wszystkich obeszła... Sopoćko byłby ją może powierzył swéj protektorce, lękał się wszakże rozgłoszenia.
— Muszę iść zaraz po obiedzie — dodał powoli.
Obiad przeszedł w milczeniu, mówiono o rzeczach obojętnych, myślano o tym liście w kieszeni p. Sopoćki. Panna w okularach nie mogąc widzieć listu, oczy trzy-