Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja tę maksymę, cel uświęca środku — oddaję na użytek rewolucyonistom, jest to ich broń przecie, nie nasza, nie moja... Żegnam pana!
— Do widzenia! spodziewam się! rzekł szydersko Sławek.
W ten sposób się rozeszli.


Nikomu przygody nieszczęśliwe Sławka, o których naturalnie wiele mówiono po mieście — nie przypadały lepiéj do smaku, jak zacnemu Drabickiemu, który ręce zacierał i oczkami mrugał, a po cichu przez swych rozesłańców powoli, postrachem wydatków, kosztów i daremnych zachodów usiłował odciągnąć obywateli, którzy się do nowego Dziennika byli przyłączyli.
Umiał on wybornie z czasu korzystać. Otwarcie od wystąpień w gazecie przeciwko rzeczy nie istniejącéj jeszcze powstrzymywał się, utrzymując bardzo trafnie, iż jéj by tém raczéj służył, mnożąc rozgłos, niżeli zaszkodził. —
— Będzie na to czasu dość, gdy dzienniczek się ukaże...
Tymczasem nie zaniedbywał nic.
Szepnięto drukarzowi, który był zamówiony, że przedsięwzięcie kruche, kary sądowe pewne, a w ostatku bankructwo niezawodne. Drukarz się uląkł, począł robić trudności i cofnął się ostatecznie. Drugi prasy takich