Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do którego jedno się wysoko spinać, drugie nizko upadać musiało. A jednak byłoto szczęście, nie chwilowe nasycenie, nie przemijający szał: oboje to czuli, i napróżno Tadeuszowi szyderski rozum wskazywał jutro odmienne: to jutro było jeszcze dalekie. Szczęścieto było, choć za niém świeciły burze, choć w niém były łzy i niepokój, i poniżenie. Szczęście to było krótkie, wiotkie, liche, z goryczą na dnie, z przebudzeniem bolesném, z groźbą na czole, jak wszystko ziemskie, ale w szacie godowéj i upojeniu rozkoszném.
Ulana przy panu zdawała się pojmować sercem gorącém co do niéj mówił Tadeusz, często słowy i myślami z innego wcale świata uniesiony przemawiając do wieśniaczki, chociaż rychło się opamiętywał: i co dla niéj niezrozumiałém być mogło, zniżał do jéj pojęcia, stosując formy swéj miłości, jéj wyraz do serca, do którego przemawiał więcéj uściskiem i pocałunkiem, niż przysięgą i słowem.
Było coś dziwnego w ich rozmowach nocnych, w ich zbliżeniu do siebie, w poufało-