Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dła w oborach. Głosy te na milczącém tle nocy wydawały się jak jaskrawe obrysy na ciemnym obrazie.
Z biciem serca, które zawsze każdéj podobnéj sprawie towarzyszy, Tadeusz szedł brzegiem jeziora zamyślony; w głowie jego przewracało się, biło, łamało: byłto huk niepojęty myśli, i krwi przebiegającéj żyły ognistą falą, zęby szczękały, ręce drżały, czoło zimnym potem się wilżyło. Nie postrzegł jak się znalazł blizko karczmy, mimo któréj przechodzić było potrzeba, ażeby od dworu przejść do wsi. Szczęściem nikogo nie było przed karczmą już prawie uśpioną, w któréj tylko głos bachura jeszcze się odzywał. Noc tak była czarna!!
Nie uważając na błoto, na kałuże i doły, szedł Tadeusz do chaty, którą znał dobrze. Dzieckiem jeszcze z niańką przebiegał nieraz wieś, pamiętał w niéj każde drzewko, każdy zakręt ulicy; każdą kładkę, studnię, każdy przystronek pociemku poznawał i pewien był, że się nie omyli.
Lecz gdy zbliżył się do chaty, tak był pomieszany, tak niespokojny, jak złodziéj: bo i on