Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
65

wskie schronienie dawnych panów Sanguszków; w ostatnim wieku opuszczony i podupadły.
Gospodarstwo nie lepiéj od domostwa wyglądało.. wszystko było zaniedbane, bezpańskie.. Gdy z wiekowego zaspania przyszło się ludziom otrząsnąć pod czynniejszym kierunkiem żołnierskiéj dłoni, z razu się zafrasowali i wylękli..
Sądzili że te nowości ich pogubią, tłumaczyli mu się, iż u nich od ojców praojców zawsze tak bywało.. On im wmawiał łagodnie, że dawniéj wszędzie było inaczéj, a teraz musiało się przecież na lepsze odmienić.. Trudno było wyrwać ich z tego życia wlokącego się żółwio, jednostajnie i nędznie. Karol wszakże postanowił być odrodzicielem téj pustyni, czynność jego pobudziła nowe i niespodziane prądy do koła.
Kraj był dziewiczy, pełen bogactw nie tkniętych, brakło mu człowieka myśli i pracy.. Drzemało to wieki, a ze snu wieków przebudzić nie łatwo, często klęsk potrzeba, ażeby wstrząsłszy do głębi, życie tchnęły w obumarłe ciało.
Żołnierz wszakże jest najlepszym pijonierem, a rolnikiem, gdy chwilowo złożywszy oręż na sochę go zamieni — potrzeba zajęcia, karności, do któréj nawykł, wdrożenie do pracy ciężkiéj two-