Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
57

pełniły go jakąś goryczą i niecierpliwiły. — Był prawie upokorzony.
Nadeszła wigilia wyjazdu. —
Karol wszedł do rotmistrza Poremby, który wzdychał, drepcząc po swéj izdebce. —
— No, stary druhu, rzekł — a cóż to, się nie domyślasz nic? widzę, że ani się zabierasz pakować! Może ci brak sił, ochoty i determinacyi, aby siąść na wóz i jechać ze mną do Sarnowa?
Rotmistrz rozczulony przypadł mu do kolan.
— A! mój ty dobry, anielski Karolku — pozwól mi się tak nazwać na ten raz... czyż ty byś chciał wziąć sobie na kark takiego niedołęgę.. a wyrwać mnie z tego.. piekła?
— Widzisz, po to przychodzę, abym cię gwałtem ztąd porwał...
— A! Bóg że ci zapłać! ręce do nieba podnosząc, zawołał Poremba i zalewając się łzami — dobroczyńcą jesteś.. a ja ci.. długo już ciężarem nie będę...
Po téj radości wybuchu, stanął rotmistrz zadumany..
— Jadę, jadę, rzekł wpół sam do siebie — chociaż.. tyle to się tu lat przebyło! człek wro-