Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
52

Pod koniec obiadu wszyscy doń przyszli z kielichami...
— Zdrowie! zdrowie! niech żyje nasz amerykański bohater, przyjaciel Pułaskiego... przyszły wódz... zdrowie pana Karola...
— Nie!! zagrzmiał powstając silnym głosem wyzwany — nie, panowie... Na całéj Polsce, jak szeroka... pić się zdrowia i toastów wznosić nie godzi... póki z pohańbienia, ucisku i kajdan się nie podźwigniemy... Dziś wesołość jest zbrodnią, kielich trucizną, uczta każda stypą! myśmy sieroty w żałobie... matkę nam wprzódy z grobu podnieść potrzeba... Nie pijcie zdrowia złamanego człowieka... ale niech żyje — Polska! pierwsze, ostatnie i jedyne zdrowie...
Cisza jak mak siał, długa, ciężka przeszła po tym kielichu.
Wacław był zawstydzony, uczta przerwana, gorączkowa wesołość płochych ludzi obumarła... lecz serca poczciwe jakieś poczciwe ogarnęło wesele... z grobu wionęło na nich nadzieją. Starzy otarli łzy, wszyscy usiedli w milczeniu, Krzywaczyński za kolano go uścisnął.
— Z przeproszeniem dostojnego naszego ry-