Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
44

dném; obudziło się w niéj uczucie szlachetne... wahała się, czy może przyjąć ofiarę Karola... Ona teraz chciała sprobować ubóstwa, pracy — skosztować tego szczęścia dumnego, jakie daje dobrowolne poświęcenie...
Mąż widząc ją smutną, nie mogąc wymódz na niéj słowa, nagniewał się, ruszył ramionami i wychodząc splunął, rzucając jéj wzgardliwe połajanie...


Tymczasem Wacław po swojemu osaczał nieprzyjaciela, zastawiał sidła, gromadził swoich adherentów, zabiegał... a Karol, który to wszystko widział, śmiał się w duszy. Głaskano go jak dzikie zwierzę, którego gniew był straszny... patrzano mu w oczy, chwytano wyrazy, aby z nich coś wnioskować... gubiono się w domysłach, Karol milczał. —
Pomiędzy przybyłemi gośćmi jedno z pocześniejszych miejsc teraz zajmował w Skale dawny pokorny w niéj rezydent, garbus ów, komornik Krzywaczyński, którego dziwne losu zrządzenie nagle po wyjeździe Karola dźwignęło z ubóstwa