Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
391

wyjść nie chciał. Jak niegdyś w obozie żył barszczem i kaszą żołnierską, a sypiał na garści słomy z tą poduszką skórzaną, tak i tu nie chciał nic mieć, coby go zmiękczyć mogło, a na duszę podziałać — odwodząc od spartańskiéj prostoty.
Ale smutniejszą nad izdebkę ubogą była twarz wodza, nosząca ślady przebolałych losów ojczyzny i własnych.
Gdy usiedli, spojrzał na Karola nogę.
— Dobiłeś się spoczynku — rzekł... Pan Bóg ci odjął nogę, żebyś przecie odpoczął — ale wieluż was z tamtąd choć bez nóg powróci?
— Wielu? odparł Karol — ze czterech niespełna tysięcy — może kilku, kilkunastu... gorączka zabrała jednych, murzyni drugich dobili. — Kościuszko ręce a raczéj pięści podniósł do góry.
— Wybito nas do ostatka... bośmy byli zawadą, przypomnieniem... Teraz wszakże co innego świta... przeciw koalizującéj się Europie Polska być może potrzebną... pierwszy konsul mówi znowu o Polsce, żąda, aby mu służyła, aby w niéj miał posłuszne narzędzie w drugim Europy końcu i rzucił je na łup znowu. Nie! nie wierzę mu, człowiek, co własnéj nie dotrzy-