Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
39

ujęła i zaklęła na przyszłość swego dziecięcia, by ich nie gubił.
Najwięcéj zawsze jeszcze licząc na żonę, sam ją prawie rzucając w objęcia Karola, zmusił do ostatniéj rozmowy... Wprowadził do ogrodu, odstąpił samych i zmięszanych rzucił w tém miejscu właśnie, gdzie niegdyś matka swém przybyciem przerwała wyznanie Karola. Oboje stali pomięszani i milczący. Karol ze zwykłą sobie powagą rycerza przywiązywał do tych wspomnień prawie religijne poszanowanie; były to czyste i święte uczucia... przypominał sobie czas miejsce — wzruszyło go, że ich tu los po latach tylu w tak różném położeniu — sprowadził znowu. Ewa oczy miała łzawe, a była jak zawsze onym posagiem milczenia, co duszę kryje w marmurze...
— O mój Boże! zawołał nareszcie Karol pod wrażeniem przypomnień... jakże losy nasze zmieniły się dziwnie od tych lat, kiedyśmy tu w tém miejscu się żegnali? Przypominasz pani sobie?
— Pamiętam, odpowiedziała cicho Ewa, ten wieczór, gdyś mi pan tu oznajmił, że wyjeżdżasz.
— Od tego wieczora, mówił Karol wzru-