Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
386

Za nim pospieszyła żona, okrągła kobiecina, łamiąc ręce na widok kuli i wynędznienia swych gości. Wszyscy razem rozbierali tłomoczki, chcieli pomagać na wschodki... cisnęli się, witali...
Było to serdeczne tego poczciwego ludu przyjęcie, który psują darmo od wieków mędrkowie i nauczyciele urzędowi, a popsuć dotąd nie mogą.
— Zacni moi, kochani ludzie, odezwał się Karol wzruszony do głębi — niech wam Bóg ten dowód współczucia dla nas nagrodzi... tak dawnośmy się z niem nie spotkali!
Lecz nim stąpim na próg wasz gościnny, musimy wam wyznać szczerze... na nas dwóch opędziwszy drogę i statek — mamy jednego dukata... Nim nam zasiłek nadejdzie, dużo czasu upłynąć może...
Stary Merlin, żona, córka z oburzeniem zakrzyknęli:
— O mój Boże! za kogóż to nas macie! co mówicie! chodźcie tylko, chodźcie... podzielim się z wami czém mamy, nie zabraknie ani chleba ani grosza...
Przyjęcie było domowe, rodzinne, poufałe, a troskliwości pełne tak, iż skołatanym podróżą