Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
371

Z twierdzy już ujrzano kompanią broniącą się rozpaczliwie dziczy... i część załogi pospieszała na odsiecz...
Widok żołnierzy, obawa dział... nie dozwoliły czarnym od razu posunąć się gwałtowniéj... Wodziński w chwili, gdy jego żołnierze padali ze znużenia, dostał się do bram twierdzy...
Strata téj nocy i dnia, w zabitych i rannych — wynosiła stu kilkudziesięciu ludzi...
Takie było powitanie polskich rozbitków na San Domingo.


Od pół téj drogi — w pośrodku kolumny idący Tadeusz, sam w rękę lewą ranny kulą — podtrzymywał Karola, któremu postrzał kość stopy u lewéj nogi roztrzaskał. Oba wlekli się milczący, z zaciętemi usty, poglądając na siebie... Młody żołnierz mało czuł ranę swoją, przewiązawszy ją silnie chustką — stary, przez miłość dla niego, starając się ból ukryć, szedł choć mu oczy mgłą zachodziły, choć słaniał się i padał, na nogę prawie stąpić nie mogąc... podpierał się strzelbą... Jeszcze godzina a byłby padł na drodze i Tadeusz z nim, bo opuścić go nie chciał...