Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
357

przedstawiał się majestatyczny, cudowny... nie zmierzone przestrzenie wód i niebo...
Między Madeirą a wyspami kanaryjskiemi, dotykając Palmy, niosły ich wiatry daléj a daléj. Dni kilka przeszło szczęśliwie i dosyć wesoło... zapomniano nieco troski... ale niewygody podróży już się uczuć dawały. Skwar pierwszy dokuczać zaczął.
Na jeden dzień wszystko się rozweseliło — owym obrzędem chrztu podzwrotnikowego, od którego tylko Karol był wolnym.
Wieczór skończył się rumem, śpiewem i rozmową... Pogoda służyła, sterowano ku Antyllom i zdawało się, że podróż potrwa nie długo.
Ale w miarę posuwania się dalszego upał, zwłaszcza dla ludzi północy, coraz nieznośniejszym się stawał. — Pokłady statków rozpalone od słońca — gorzały, — wewnątrz panowała zaducha śmiertelna.
W tém, gdy już na dnie liczono resztę żeglugi, dnia 20 Sierpnia wypogodziło się niebo dziwnie jasno, przybrało barwę ołowianą, wiatr nagle opadać zaczął, żagle zwisły, morze, jak szyba szklanna wygładzone, stało się nieruchomém niebios zwierciadłem...