Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
351

Młodemu te piętrzące się, pnące do góry uliczki, przypominały Genuę, w któréj stryja odszukał, gdzie nowe rozpoczął życie. Ale Malaga z domostwy o krytych balkonach, z fantastycznemi budowy, poczepianemi do boków gór, jak gniazda jaskółcze, jeszcze się mu wydawała piękniejszą.
Wchodzili właśnie na stare miasto, gdy najmniéj spodziewany widok, obu ich wstrzymał... Stanęli wszyscy, ukazując sobie zjawisko, które zdawało się tu... upiorem!
Naprzeciw nim szedł szybkim krokiem mężczyzna stary, którego żywy ów pochód zasapał i znużył widocznie; ubrany w stary strój polski, z konfederatką na głowie i karabelą u boku, oglądał się niespokojnie, spieszył wyraźnie, a spojrzawszy na twarze tylko, poznał a raczéj domyślił się Polaków... i wołał już z dala:
— Czołem! panowie! czołem! Witam was.. witam... jako reprezentant Rzeczypospolitéj.
Zdumieni żołnierze nie wiedzieli co odpowiedzieć.
— Niestety! szepnął Karol — wiesz pan, jak my, że Rzeczpospolita rozdarta.. nie istnieje!
— Furda! mości dobrodzieju! bajka! zawo-