Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
347

obłoki ściągały się, jakby krucy na pobojowisko.. flotylla.. wypłynęła...
Żegnaj włoska ziemio! Ile tam oczów ku lądowi się zwróciło z pożegnaniem, ku niebu z wyrzutem!
Grobla, wybrzeże.. ulice jeszcze były pełne ludu, który ich żegnał, jak się żegna idących na śmierć.. okrzykiem i łzami!


Zaledwie statki z portu wyszły nie bez trudności na pełne morze, wiatr w mgnieniu oka rozegnał je daleko.. pochyliły się i kładnąc na falach.. nikły rozproszone.
Z lądu Livornianie oburzeni, z włoską gorączką i niecierpliwością klęli tych, co na zgubę wysyłali bezlitośnie... znali się oni z wichrem i burzą...
Przepowiednie ziściły się w pełni — dwa tylko statki, które szły na ostatku, cudem na powrót potrafiły się wcisnąć do portu — reszta... stała się igrzyskiem burzy...
Trzy w kanale Piombino, około Elby miotane prądem i wichrem, walczyły co chwila zagrożone rozbiciem się o skały... Grecka owa łupina