Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
319

.. która go od piekących osłaniała promieni. Po nad nim milczące wznosiły się w staréj swéj chwale pałace z marmurów i piętrzące kamienice, z których okien niekiedy wyglądała ostrożnie w białym rąbku, ciekawa twarz niewieścia i spłoszona wzrokiem uciekała...
W ciasnych uliczkach pnących się wschodkami do góry, jak cienie przemykały się postacie uchodzących przed wojskami mieszkańców...
Ulice już zalegało wojsko, od strony cienia rzucano wązełki i znużone kości na ziemię... nie jeden jęk rannego dał się słyszeć wpośród wrzawy, ale i nie jeden śmiech wesoły... bo młodości nie trzeba więcéj nad trochę cienia i jedno spojrzenie niewieście...
Zdala te czarne oczy pałające, choć iskrzyły się dumą i nienawiścią, zdawały się palić inném uczuciem...
Żołnierz, co nie jadł od dwóch dni, posyłał dłonią całusy do góry.. i śmiał się, widząc odpowiadające im pięści białe Genuenek...
Gdy tak upadłszy, drzemie Karol na twardym bruku, szmer jakiś posłyszał nad sobą, mimowolnie ociężałe podniosły się powieki... Zdziwiony zobaczył tuż, o krok stojącą postać mło-