Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
296

Wspomnienia tych lat zdają się, jakby zmyśleniem poetyczném — a są zmniejszoną rzeczywistością — bo któż obliczy pojedyńczych ludzi przygody i próby powszednie, które wstydliwe okryło milczenie na wieki. —
Każdy dzień smętną przynosił niespodziankę...
Jednego z nich legia wybiegła za mury na przyjęcie nowych gości...
Gości strasznych, jak te lata pokuty.. Ludzie to byli zczernieli od słońca, z ranami poobwiązywanemi łachmanem, z bliznami ledwie zaskrzepłemi od łańcuchów na rękach, nogach i szyi... kilku kaleków, kilku starców, kilka żywotów na włosku, w ludziach od feber i głodu wyżółkłych. —
Wszyscy poszli na głos ojczyzny, na tułactwo i dla niéj cierpieli.
U bram Rzymu na grobowéj apijskiéj drodze, spotkali się żołnierze z tą garścią męczenników... i nieznajome dłonie ścisnęły się braterstwem cierpienia...
Byli to nieszczęśliwi, co z legii na Wołoszech przez Stambuł wybiegli co najprędzéj połączyć się z nowemi legionami... Dąbrowskiego.
Pierwsza lepsza łupina okrętowa, która ich