Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
291

jak lew... był zawsze wszystkich nieszczęść Kassandrą — Nie miał on powiernika, któremuby chętniéj się z dolegliwych swych przewidywań zwierzył nad Karola — przychodził do niego wygadać się z tém co przed innymi dla nierozczarowywania ich, zamilczał.
Pobyt w Rzymie, będący chwilą wypoczynku zarazem się stał, a przynajmniéj groził być niebezpieczną dla legionów próbą.
Umysły znękane, serca zawiedzione, zgorzałe cierpieniem i życiem wygnańczem, wylewały się z żółcią, z podejrzeniami, z nieufnością nawet przeciw samym sobie.
Legije cichu zaczęły się rozdzierać na partye, na przyjaznych i niechętnych dowódzcom, żołnierz szemrał odarty i głodny, przypisując winę swéj nędzy starszyźnie. Groźne twarze milczące jeszcze spotykał Dąbrowski i grono jego przyjaciół... po cichu mnożono niechąć ku niemu gotowano jakiś opór chorobliwy... Powody.. łatwo się znalazły do zarzutów, do gniewów... Znaleźli się tacy, co je podżegali... a w spoczynku nie zajęte umysły wrzały coraz wyraźniéj...
Przybycie z kraju Turskiego Władysława Jabłonowskiego i kilku innych, dodało oliwy do