Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
281

wym wie jaki los dzień czeka poczęty i czém ma zamknąć się walka.
Z tego milczącego stwardniałego wiarusa trudno było dobyć słowo, ale dowódzcy i żołnierze nawykli byli nań patrzeć i czytać na jego twarzy. Jeśli tępo szedł a ostro patrzył, sprawa się wróżyła trudną, jeśli chyżo pędził, pewne było zwycięztwo, jeśli na rozkaz wodza oglądał się jakby z powątpiewaniem, radząc mu się rozmyśleć — najstarsi nawet, najwytrawniejsi, Dąbrowski, Kniażewicz, Kosiński, Wielhórski nie pytając go, spoglądali nań, gdzie stał w szeregu jako żołnierz prosty, a twarz jego była i im nieraz radą i przestrogą... Współtowarzysze otaczali go tą czcią cichą, czynną, która przystała cnocie skromnéj.
Twarz ta, która wszystkich zwracała oczy, czarna była, spalona, wczesnemi poorana marszczkami, stara, z czołem dawno obnażonem z włosów; — przecież gorzała jakimś ogniem młodości, który życie czyste zachowało w nim cudownie.
Lacedemońska życia prostota dawała mu siłę niezmierną, wytrzymał łatwiéj niż drudzy dzień bez posiłku, kilka nocy, bez snu i spoczynku,