Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
268

się, dla czego koso nań nieco spoglądano; zyskiwał w ten sposób swobodę, odpowiadając sam za siebie tylko i w legionach pozostając, jak był starym Barskim konfederatem.


Gdy w obozie gotuje się wyprawa do Polski i wszystko brzmi nią i żyje — nagle wśród tego wesela złowrogo smutne ukazują się twarze, chmurne czoła, milczące usta, ludzie jakby z politowaniem patrzący i rezygnacyą na szczęśliwych. Ale nikt jeszcze nie śmie wyrzec słowa, co — resztę nadziei ma odebrać.
Cicho tylko starszyzna osłupiała szepce między sobą — Bonaparte zawarł pokój z Austryą.
Jeszcze nie dają jéj wiary, ale na ucho podawana wiadomość szerzy się i odbiera wesele, maluje się w obliczach, odgaduje z oczów... Gdzieniegdzie w kupki zebrani gwarzą o niéj tajemniczo oficerowie... domyślają się żołnierze... śpiewy ustają powoli... Zamieszanie i niepokój się szerzy, rośnie, wzmaga. Oficerowie biegną do dowodzącego, żołnierze wstrzymują oficerów i badają, gdzieniegdzie słychać przekleństwo i wykrzyki... i znów martwa po nich cisza...