Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
243

Tu nic garść Polaków i kilku ajentów Francyi uczynić nie mogło. Tam, gdzie powiewały sztandary rzeczypospolitéj, jéj orły zwycięzkie, wszystkie leciały oczy i nadzieje...
Francya wolna zdawała się piastunką nowéj ery, głosiła prawa człowieka i prawa narodów — obiecywała pomoc przeciw uciskowi i gwałtom... niosła swobody ludom i wielkiém swém posłannictwem zagrzana szła zwycięzko obalając ruiny, zatykając na nich chorągiew odrodzenia... Pod jéj laury chroniło się wychodztwo polskie, wzywając do spełnienia obietnic.


Przelawszy strumienie krwi, ochłonąwszy z dni szału i upojenia, Francya wracała do normalnego żywota, zatrzymując zasady i idee, które ukrzepić ją miały; wyrastali z ludu wodzowie zwycięzcy, z ziemi wychodzić się zdawały owe tłumy bose, głodne, ale niezwyciężone, walczące z zapałem, przed którym wszystko pierzchało.
We Włoszech objawiał się światu ów jenijusz wodza, który tak potężnie wpłynąć miał na jego losy — dwudziestosiedmioletni Bonaparte.
Dziecię rewolucyi wiodło jéj zastępy zwycięzkie, dokazując cudów, urok jego imienia rósł