Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
241

dziecinnéj wiary wygnańcom, że się mogą powołać na to braterstwo, które pełnili; że w imie jego odzywając się, znajdą współczucie u wszystkich, dłoń pomocną, krwi ofiarę... przytułek... braci!!
Niestety! pod powłoką chrześcijańską świata miała czas po cichu wylęgnąć się nowa nauka, wiara nowa, a zasadą jéj była nie ofiara siebie dla wszystkich, ale poświęcenie wszystkich sobie. Z nasienia egoizmu filozoficznie przygotowanego do siejby skutecznéj, powoli już plon wschodzić poczynał...
Ludzie się jeszcze karmić nim nieco wstydzili — ale jak mogli zepsuci... wygodnéj nauki nie przyjąć?
Dziś — to co było wstydliwém wczora... stało się przyzwoitém i rozsądném — dziwiono by się, gdyby kto jeszcze chciał się rządzić uczuciem i rwał do ofiary... każdy u siebie i każdy dla siebie! — co nam do ludzi, co ludziom do nas....
Wielka społeczność chrześciańska rozbiegła się na małe gromadki, na drobne kółka, w nich jednostki coraz się wydzielają odrębniéj... a to, co ma się stać łupem śmierci... już gnije...


Przy ślepym heroizmie dzieci Polski czekać musiały zawody i klęski... Oni szli jak ten coby