Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
239

do Tadeusza drugi, przypominający mu obowiązki...
Smutny jak grób stał się znowu dwór w Skale...


Któż zliczy tych lat ofiary i kto je oceni? Na odgłos głuchy, że gdzieś tam powiała chorągiew polska... rzucali ludzie rodziny, majątki, groby... co mieli najdroższego... i przedzierali się spiesząc do tego zawiązku mścicieli... Nie wstrzymały ich łzy, nie powściągnęła trwoga, choć niebezpieczeństwa były wielkie... Na téj drodze stały więzienia, nędza... dla wielu grób... Niektórzy nie mogąc inaczéj, przedzierać się musieli przez Turcyą, aby się dostać do wybrzeżów Srodziemnego morza, pod groźbą niewoli, gdyby okręt wiozący wpadł w ręce Anglików, lub barbaresków Korsarzy.
Często bez grosza, o głodzie, żebraczo, z niecierpliwością trawiącą jak gorączka, szedł dobrowolny tułacz, niosąc dłonie swoje i krew... tam! tam! gdzie matka wołała.
A w pośród idących pielgrzymio na ten głos wdowi, iluż niosło z sobą nadzieję, jak wielu