Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
227

z przekonaniem i chcę uroczystéj przysięgi dotrzymać... Nie należę do siebie, do rodziny, należę do krwawych zwłok macierzy... Gdyby co mnie z téj drogi sprowadzić było mogło, to pewnie przywiązanie do ciebie... w tym dniu, gdym Skałę opuszczał na zawsze, a serce mi się za tobą... jak dziś jeszcze rozdzierało... ale mi brzmiały w uszach dziadowskie słowa... że Plutowie jedném pokoleniem zadłużyli się ojczyznie, że naszego rodu sławą było ginąć na placu boju... Nie mógłem dla szczęścia własnego poświęcić obowiązku, straciłem je... odbolałem moją i twoją dolę... ale nie czuję się jeszcze wyzwolonym ze służby, rozwiązanym z wiekuistego ślubu...
Tak jest, siostro kochana... ludzie pracują dla kraju, gdy mnie powołają — pójdę.
Spojrzał na Ewę, która chustką twarz zakrywszy, tłumiła łkanie i jęk...
— A! nielitościwy bracie, zawołała rzucając rękę na dłoń jego... więc chcesz, byśmy tu bez ciebie marnie zginęli! Powtarzam ci, my żyjemy tobą! poniesiesz dla téj ojczyzny nie siebie jednego ale mnie... i to dziecię... to dziecię, na którém wszystkie moje nadzieje!