Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
217

nych ostrożności ażeby oczów nie zwracać na siebie; bo chociaż imie Polski znikło, widmo jéj ścigano wszędzie.
Mrokiem posępnego dnia zimowego wjeżdżając w Floryańską bramę, Karol spostrzegł dziadka spartego na kiju z krzyżem mosiężnym na piersi, pochylił się do niego z sanek dając mu jałmużnę w imie św. Floryana... i odebrał w zamian w uścisku ręki karteczkę. Konie zaledwie zwolniwszy kroku, ruszyły na rozkaz daléj... zajechano do gospody, która oddawna służyła Skale. Dziedzictwem u nas szły tak wszelkie stosunki. Tu dopiero Karol wyczytał na kartce adres domu pani L... i termin na tenże wieczór oznaczony... Ledwie czas przebrać się było, i przebiedz uliczkami bocznemi do owéj w rynku kamienicy.
Serce mu biło, gdy wszedłszy do nie wielkiéj sklepionéj izby od podwórza, wskazanéj przez milczącą sługę starą, znalazł tam już zgromadzonych znanych sobie z poczciwego do ojczyzny przywiązania Leszczyńskiego, (gospodarza domu) Grzymałę, Raciborowskiego, Nowowiejskiego i kilku innych obywateli. Na boku rozmawiał przystojny arystokratycznych rysów twarzy, fizyonomii