Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
197

Opatrzność która mogła go każdéj godziny oddać w ręce nieprzyjaciół — albo cudownie ocalić.... Dość było spotkać kozaków... aby rannego spisami zakłuli. Dzięki baczności człowieka, który znał dobrze drogi boczne manowce, a wiózł go nocami i rankami — na gościńcach nie spotkali nikogo i w kilka dni przywlekli się do Skały.... Wóz wprost w otwartą gospodę się zatoczył.
Gdy na ręku wieśniaka sparty, niepodobny do siebie, zbladły okrutną krwi utratą, zestarzały nieszczęściem, przybity męczarnią podróży — ukazał się Abrahamowi w progu... żyd załamał ręce i rozpłakał się... Nie dając mu chwili pozostać w pierwszéj izbie pełnéj ludu i gwaru, gospodarz poprowadził go do alkierza... a tu usadowiwszy... załamał ręce i milcząc patrzał na biednego...
— Mój dobry panie! także ci to wracać tu przyszło — po raz drugi!
— Co Bóg dał, przyjmuje z ręki Jego, rzekł Karol, odzyskując nieco siły... chciałbym... spocząć tylko u ciebie i... dostać się do podkomorzego...
— Do podkomorzego! powtórzył żyd trzęsąc gło-