Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
180

żdy po troszę przyznawali sobie zwycięztwo, ale najstarszy rangą... część lwią zabrał dla siebie...
Odarty z odzieży, nagi, Karol po długiém omdleniu ocucił się jękiem... Do koła noc była, w dali gdzieś świeciły ognie i migały cienie, — rżały konie i rżeli ludzie pijani... a wiatr wył... Pod nim, przy nim, na nogach jego usłano było trupami... kulami, kawałami ciał poszarpanych. Moskwa i Polacy bratersko spali w objęciach śmierci... nad nim już cisza i spokój sądu Bożego się rozpościerała, przez rozdarte chmury patrzały gwiazdy wiekuiste.
Karol poczuł w sobie życie i z boleścią obudził się do niego. Po co żyć było? — Czy ocalić resztki żywota, czy położyć się trupem z trupami na dobrowolne skonanie... Moskale tryumfowali, śmiech i krzyki ich dobiegały aż tu ode dworu... i wyły radością zwierzęcą. Kupy łupów nagromadzone leżały stosami, oprawcy zwlekali resztę... niekiedy ze ściśnionemi pięściami rzucili się na siebie tłukąc o znaleziony węzełek i kij ich uspakajał...
Karol widział to, słyszał... domyślał się z wrzawy; pod nim stała kałuża krwi ludzkiéj, zastygłéj a gęstéj... okropność tego obrazu... zam-